piątek, 19 grudnia 2008

Morskie opowieści cz.21

Admirał nienawidził. Nie jakoś tak specjalnie, przewlekle - ot, zwykła ludzka nienawiść oparta na żądzy mordu przyprawionej marzeniami o zadawanych cierpieniach. Stary wilk morski wyplątał się z pościeli, wstał i powlókł się na śpiących jeszcze nogach do kantyny. Zegarek błyskał wesoło fosforyzującymi cyferkami. Admirał bezskutecznie próbował nastroić ostrość w zapuchniętych ślepiach.
- … piąta piętnaście…- stary wilk morski zacisnął pięści i począł wzrokiem szukać małej szarej kupki sierści z dziarsko uniesionym do góry ogonem.
- Julian, ty wstrętny sierściuchu … mówiłem ci przecież, że była zmiana czasu … - Admirał od zawsze wiedział, że jego kot jest mądry inaczej i z zasady nie stosuje się do zasad o ile sam ich nie wymyśli, wciąż jednak łudził się, że wyprowadzi kota na ludzi.
- … zrozum, powinnaś zacząć skakać po mnie za godzinę… zobacz jest PIĄTA! Rozumiesz? - kot absolutnie nie rozumiał.
Kot Admirała miał metodę. Punkt szósta właził cichcem na leżakującego Admirała i zaczynał skakać zręcznie unikając rozlicznych kuksańców. Chcąc nie chcąc należało wstać i poszukać pomsty na darmozjadzie, który tymczasem stawał przy lodówce i przybierał pozę kota ze Shreka …
- Ale wiesz, że cię nienawidzę? - Admirał zaaplikował saszetkę produktu znanej firmy…
- Miau - mruknęła kicia lekceważąco.

Morskie opowieści cz.20

Admirał odpoczywał przy stole. W kantynie za jego plecami krzątała się oficer aprowizacyjna. Tizio zgodnie ze swoją naturą swawolił gdzieś w nieokreślonym pobliżu a sądząc z odgłosów spod stołu towarzyszyła temu nielegalna konsumpcja petitków. W telewizorze Janosik zamierzał związać swoje życie z Hanką (nieświadom, że kładzie tym samym kres swojej zbójeckiej swobodzie). Admirał westchnął przeciągle do swojej kawalerskiej przeszłości.
- Co jest staruszku - oficer aprowizacyjna niczym mała stacja radarowa wykrywała wszelkie anomalie.
- A nic… pogoda taka smutna… - stary wilk morski plątał się w zeznaniach.
Serialowa historia szlachetnego zbója dobiegała końca.
- Zaraz go złapią i powieszą za ziobro - szepnęła oficer aprowizacyjna - nie zazna on szczęścia z tą Hanką... Admirał zastanawiał się skąd u kobiet tendencja do doszukiwania się romantycznych treści tam, gdzie ich nie ma, bo przecież ten zbój pewnie sam na siebie doniósł żeby go złapali… lepsza nagła śmierć od dożywocia… Admirał dumał przyglądając się Markowi Perepeczko jak dumnym krokiem stąpa między owcami.
Tizio wychynął nie wiadomo skąd, zerknął na telewizor, wyciągnął upapranego okruchami palucha i wskazując na zbója zapytał - Tato, a ten pan, to jest ten Ziobro, co go tak nie lubisz?
- To nie ten synku, ale ten o którego się pytasz, to też kawał zbója - odrzekł Admirał uśmiechając się.

Morskie opowieści cz.19

- Tato pożartujmy trochę. - Tizio był w znakomitej formie, rumiana buzia jaśniała szczęściem pod prowizoryczną strzechą płowej grzywki. Admirał stęknął raz czy dwa próbując bezskutecznie wyplątać się z poskręcanej kołdry. Taki bałagan w pościeli mógł znaczyć dwie rzeczy albo dzień wcześniej rum lał się strumieniami albo noc w małżeńskim łożu odbyła się pod znakiem rodzinnego trójkąta, którego dwa starsze wierzchołki tylko częściowo zaznały miękkiej powierzchni materaca. Admirał zerknął zapuchniętym oczkiem na sponiewieraną oficer aprowizacyjną i z marszu odrzucił wersję z rumem.
- Tato, wiesz gdzie duchy chodzą spać?… do morza martwego! - Tizio rżał niczym źrebak a Admirał utwierdził się w przekonaniu, że możliwe jest ocknąć się przez osłupienie.
- To ja ci też opowiem dykteryjkę - Admirał sapnął dla dodania sobie kurażu - pewien tata spał sobie w najlepsze… aż tu nagle… przyszedł jego synek i go obudził… ha, ha, ha … obudził go, rozumiesz…;)
Tego ranka przez dobrych kilka minut na okręcie rozbrzmiewał zdrowy chóralny śmiech: małego rozczochranego szkraba z dość pokrętnym poczuciem humoru; ślicznej choć sponiewieranej oficer aprowizacyjnej i dorodnego okazu admiralskie proweniencji z nieco zapuchniętymi oczkami.

Morskie opowieści cz.18

Stół uginał się od potraw. Admirał z dumą spoglądał na dwie kanapeczki trwożnie leżące na talerzu. W czasie gdy oficer aprowizacyjna dopieszczała swój image (czymże jest dla kobiety godzina czasu gdy w grę wchodzi fryzura, manikur, makeup i inne niezrozumiałe czynności) prócz wspomnianych arcydzieł sztuki kulinarnej Admirał zaparzył herbatkę z saszetki a następnie ją wylał bo okazało się, że to nie pierwszy napar. Kolejne czynności były raczej rutynowe: zablokowanie programu z bajkami w razie oporów konsumpcyjnych ze strony latorośli i obowiązkowe obżarcie twardych skórek. Admirał zachodził w głowę czemu tak nadskakuje zwykłemu majtkowi.
- Tato ta kanapka nie ma sera - w kąciku ust Tizia bezwstydnie poruszała się żółta końcóweczka.
- Zeźrysz to niecnoto bez sera - Admirał zachłysnął się własną czułością.
- Tato ale ja nie lubię mięsiwa.
- Ty jego nie masz lubić, ty jego masz zjeść - stary wilk morski intensywnie myślał czy aby nie powinien walnąć pięścią w stół.
- Mamo a tata znowu jest niemiły - majtek bezrozumnie dążył do konfrontacji.
Zjawiskowo piękna oficer aprowizacyjna wychynęła zza drzwi łazienki i posłała Admirałowi nieziemski uśmiech.
- Dokrój małemu sera i posprzątaj a ja lecę do pracy - anielica zwiewnym ruchem zagarnęła sporych rozmiarów torbę i wybyła...
- Widziałeś, mama potrafi być miła, a ty?
Admirał wyszczerzył się w wilczym uśmiechu.
- Ja też potrafię być miły... a teraz grzecznie siadamy DO STOŁU!

Morskie opowieści cz.17

Było piękne piątkowe popołudnie, Admirał smażył naleśniki. W piątki naleśniki były obowiązkowe podobnie jak i w pozostałem dni tygodnia, o ile akurat kantyną zarządzał stary wilk morski. Obowiązkowość wyżej wymienionych wynikała z faktu, że inwencja kulinarna Admirała zaczynała się na naleśnikach i na nich też się kończyła.
Tizio, zgodnie ze swoją naturą, wnosił w sielankową atmosferę domowych pieleszy sporą dozę braku uporządkowania i stałe poczucie zagrożenia. Admirał w duchu dziękował Najwyższemu, że malec nie napraszał się zbytnio z pomocą przy celebracji naleśnikowego cudu. Zbyt świeży były w pamięci obraz włączonego blendera bestialsko wrażonego w wnętrzności opakowania z mąką tortową by zaryzykować współpracę.
- Tato, to ja będę rycerzem. - Tiziol wymachiwał dzielnie drewnianym mieczykiem co i rusz przybierając akrobatyczne pozy. - Uratować Cię? Pytanie pojawiło się jak zwykle nieoczekiwanie między łychą pełną naleśnikowej melasy a wytrzeszczonymi oczami Admirała.
Stary wilk morski rozejrzał się uważnie oceniając możliwe niebezpieczeństwo. Okolica wyglądała bezpiecznie, co prawda blat roboczy kantyny wyglądał jak pobojowisko ale do powrotu oficer aprowizacyjnej było jeszcze sporo czasu, zagrożenie było więc znikome.
- Nie jestem pewien panie rycerzu, ale wydaje mi się, że dywan zerka łakomie na moją zgrabną łydkę. - pomysł nasunął się sam, zatem niestety wytrawny żeglarz nie mógł przypisać go swojej genialnej osobie.
- Ależ tato, jak ty nic nie wiesz. On czai się na nogę od stołu, ona jest przecież zgrabniejsza od twojej. - Admirał postanowił zignorować ukrytą krytykę swojej figury aczkolwiek profilaktycznie obrzucił drewnianego kulasa taksującym spojrzeniem. - Fakt, coś w sobie ma - mruknął przez zęby, wyrzucając placka na talerz.
Tiziol podbiegł do ścielącej się na podłodze tkaniny, wykonał efektowny piruet, zamierzył się i…
- Tato poczekaj, zapomniałem tarczy - malec wykorzystał chwilowe osłupienie Admirała i bogu ducha winnego dywanu i pobiegł dozbroić się do swojego pokoju. - Już jestem - łobuz nawet się nie zasapał.
Dywan próbował się zrolować i ukryć gdzieś pod stołem lecz błyskawiczna seria miażdżących uderzeń zakończyła jego mizerny żywot. Tiziol podparł się dumnie pod boki wsadzając uprzednio z rozmachem drewniany miecz za gumkę od majtasów. Admirał instynktownie wciągnął powietrze i ścisnął kolana, lecz uśmiechnięta latorośl jak gdyby nigdy nic stanęła na leżących na podłodze zwłokach.
- Jesteś uratowany, cieszysz się. Prawda? - Admirał pokazał jak się cieszy, pakując sobie do ust spory rulonik złocistego ciasta gęsto utytłany w środku nutellą. Naleśnikową melasę należało troszeczkę zagęścić, co też Admirał postanowił wykonać niezwłocznie. Torebka z mąką zawisła nad garnkiem.
- TATO! UWAŻAJ ZA TOBĄ! - Admirał drgnął gwałtownie i pół kilograma mąki wylądowało w naleśnikowym cieście…
- Co się stało syneczku? - stary wilk morski nie miał zamiaru myśleć ile będzie musiał dolać mleka by odtworzyć idealne proporcje.
- No jak to, nie widzisz? Atakuje cię stado rozjuszonych krzeseł. Ale wiesz, ja cię uratuję - maluch dumnie uderzył się w piersi rączką uzbrojoną w drewniany mieczyk.
- Tak synku, trzeba mnie ratować… i to szybko…- Admirał westchnął głęboko sięgając po pojemnik z mlekiem

Morskie opowieści cz.16

Admirał przeżuwał. Kanapka była solidna - regulaminowe dwa i pół centymetra chleba szczerze otynkowane masło-podobnym produktem, okraszony po wierzchu okolicznościowym wzorkiem z wędliny niezbicie wskazującym, że dziś jeszcze nie piątek. Admiralska duma nie pozwalała zerkać na ślicznie ułożone na talerzu obok śniadanko przygotowane przez oficer aprowizacyjną. Filigranowe kanapeczki z pastą jajeczną, w której radośnie błyskały zieloniutkie kawałeczki papryczki i figlarne plasterki kabanoska, całość prześlicznie udekorowane cieniutkimi plasterkami pomidorka... no i herbatka z cytrynką w filiżance...
Admirał siorbnął ciepławą pomyję z trzeciego parzenia...
- Sam se zrobię... się odezwałem jak nie ja... - mruknął stary wilk morski zatapiając zęby w RPP (regulaminowa porcja pożywienia)
Tizio jak zwykle był niekompletnie ubrany i jak zwykle nie miał wyczucia sytuacji:
- Tato, póki jeszcze jesteś... NA MIŁOŚĆ BOSKĄ... sprzątnij po Julianie!
Malec zawinął się nie całkiem ubranym pupiszczem i pomaszerował dalej spać. Admirałowi udało się przełknąć sporawy kęs unikając w ten sposób śmierci przez zakrztuszenie, co dawało nadzieję, że jeszcze będzie, i że posprząta.

wtorek, 18 marca 2008

Morskie opowieści cz.15

Nieład panujący w kajucie wyprawił mocno tolerancyjnego w tej kwestii Admirała w osłupienie. Stopy ugrzęzły w równiutko poukładanych resorkach. Części garderoby skrzętnie wymieszane z klockami lego nie pozostawiały wątpliwości, co do celowości działań małego destruktora.
- Jak ci się podoba tatusiu moje posprzątanie? – malec był wyraźnie wzruszony. Emocje udzieliły się również staremu wilkowi morskiemu. Admirał uniósł dłoń i delikatnie wytarł pianę zgromadzoną w kącików ust. Tiziol, przecząc biologicznej statystyce, w 95% składał się z radości, pozostałe 5% stanowiły wielkie oliwkowe oczy, genetyczny spadek po matce…
Admirał zamyślił się. Wyjazd oficer aprowizacyjnej na szkolenie zaskoczył go, lecz jednocześnie za sprawą życzliwych kolegów zachwycił. Ekstatyczna wizja kolejnych wieczorów spędzanych w kapciach i z pilotem w ręku… nieustająca sportowa niedziela z piwem i „cipsami”
- Miało być tak pięknie…- trzask rozpadających się na kawałki złudzeń odbijał się złowrogim echem w skołatanej głowie starego wilka morskiego.
Ranek pierwszego dnia nieobecności żony niczym nie zapowiadał popołudniowej klęski… obiad wykonany własnoręcznie jakkolwiek nie zachwycał wyrafinowanym smakiem, to jednak nie wywoływał wymiotów, a to już było coś. Niestety potem Admirał natknął się na wykaz prac, którymi dotychczas zajmowała się oficer aprowizacyjna, a które, z racji jej nieobecności, spadły na barki jedynego pełnoletniego oficera na okręcie: pranie, prasowanie sprzątanie, gotowanie, zmywanie, układanie, pilnowanie, doglądanie…, anie, anie itd. itp.
A potem nastał wieczór… kto mógł przewidzieć, że brak biustu może być przeszkodą w usypianiu małego czteroletniego erotomana (Admirał w myślach karcił sam siebie za wyraźne ciągoty syna, bo przecież po kimś malec musiał to odziedziczyć).
Po trzech dniach okręt w praktyce należałoby objąć ścisłą kwarantanną. Admirał powoli tracił cierpliwość.
- Tizio, tak nie można, musimy coś postanowić…- doświadczony oficer wiedział, że już po pierwszych słowach szkrab wyłączył się i wcale go nie słuchał a przytakiwał jedynie z grzeczności. Admirałowi puściły nerwy i najzwyczajniej w świecie warknął na syna.
- Oho, chyba nie wszyscy poczuli dzisiaj bąbelki – Tiziol szmyrgnął obok Admirała nie zwracając uwagi na jego głupi wyraz twarzy.

czwartek, 6 marca 2008

Morskie opowieści cz.14

Mężczyzna w galowym dresiku z insygniami admiralskiej władzy na pagonach raz po raz rzucał ukradkowe spojrzenia spod krzaków wyliniałych brwi. Małe w skupieniu majstrowało przy zabawkowym modelu okrętu.
- Czemu to nie działa - rozczochrana główka jak u małego szpaczka przechylała się raz w jedną, to znów w drugą stronę starając się określić przyczynę awarii. Pulchne paluszki daremnie starały się ustalić co jest nie tak. Nie pomagało nawet potrząsanie i delikatne stukanie zabawkowym kadłubem o kant stołu. Tizio był smutny. Admirał przyglądał się pyzatej buzi pierworodnego, świadom że za chwilę będzie musiał wkroczyć niczym deus ex machina i ujawnić swe, skrupulatnie ukrywane talenta inżynierskie. Stary wilk morski ze smutkiem zauważył, że twarze dorosłych rzadko odzwierciedlają ich aktualne uczucia. Wstając zza stołu złowił w lustrze swoją własną twarz pokrytą kilkudniowym zarostem. Bez większego wysiłku przywołał na twarz uśmiech nr 4, następnie wybałuszył ślepia sugerując zdumienie, potem zmierzwił brwi imitując gniew - facjata biernie poddawała się manipulacjom.
- Tata, zrób tak jeszcze raz - jak zwykle okazało się, że Admirał tylko uzurpował sobie prawo do obserwowania wszystkich i wszystkiego. Zabawa w “zrób minę pod tytułem…” pozwoliła Tiziowi zapomnieć o zepsutej zabawce a jego ojcu uświadomiła jak wiele mięśni, nieużywanych od dawna - warto nadmienić - ma jego własna, sfatygowana gęba.
- Coś taki niewyraźny - oficer aprowizacyjna zacytowała pewną reklamę.
- Bawylem se s Tyzem w myny - zaseplenił Admirał leżąc plackiem na podłodze.
Malec porzucił dogorywające zwłoki ojca i powrócił do reanimacji okrętu.
- Mamo, mamo zobacz, on działa, działa - szkrab podskakiwał i biegał w kółko, wykrzykując radośnie wciąż to samo zdanie - On działa, działa, działa.
Radość była w skokach, tryskała z powtarzanych wciąż słów, objawiała się w grymasie lekko rozchylonych ust i rumieńcach pucułowatych policzków, kwitła w spojrzeniu brązowych oczek. Admirał ostrożnie zmienił pozycję na bardziej licującą z powagą galowego dresiku i ignorując sprzeciw obolałej twarzy wyszczerzył się do syna najpiękniej jak umiał, przecież też był kiedyś dzieckiem.

wtorek, 4 marca 2008

Morskie opowieści cz.13

Tiziol sapiąc wspiął się na stertę wysuszonego prania i z tej podwyższonej perspektywy rzucił przymilnym głosikiem:
- Opowiesz mi może bajkę?
Admirał uwielbiał takie chwile. Mały kochany Szkaradek pozwalał się w takich momentach bezkarnie przytulać i chciwie chłonął wszelkie potłuczone wersje bajek z tatusiem w rolach pokątnych prosiaczków, zresocjalizowanych wilków czy też szewczyków z racjonalizatorskim zacięciem. Leżąc razem na kanapie i snując zwariowane opowieści byli bardziej jak tylko bardziej można być… wspólność ojca i syna rozrastała się z każdym wplatanym szczegółem. Admirał zadawał sobie sprawę, że bliżej z synem nie będzie już nigdy.
- A o czym dziś będziemy opowiadać? - w myślach stary wilk morski obstawiał historię rajdóweczki o wdzięcznym imieniu Calineczka mknącej super wyścigowym ścigaczem do ukochanego księcia elfów.
- Opowiedz mi bajkę o tym jak byłeś mały - malec kokosił się między świeżo upranymi koszulkami.
- Mały? - Admirał zdziwił się niepomiernie - to ja byłem mały? Przed oczami doświadczonego oficera mignął mały chłopiec w czerwonej puchówce, z czapką z pomponem na rozczochranej głowie i za dużymi relaksami na nogach.
- Opowiedz mi o tym bajkę - zapowiadało się na dłuższą narracją.
- W pewnej przepięknej krainie wśród gęstych lasów i ślicznych jezior na porośniętej makami polanie spotkali się czterej chłopcy…
W tamtym czasie osiedle było rozkopane, władza ludowa budowała czteropiętrowe bloki, dzieciaki szukały odosobnionych miejsc do zabawy…
- … spotykali się coraz częściej aż zawiązała się między nimi więź, stali się przyjaciółmi…
Czy to była przyjaźń? Pewnie była, bo czasu na drugiego człowieka było jakby więcej, programów w telewizji było mniej a komputery potrzebowały dla siebie kilku pomieszczeń.
- … kiedy przyszedł czas by wybrać kim chcą być, gdy dorosną, jednomyślnie postanowili zostać magami, przyrzekli sobie że po 20 latach spotkają się w tym samym miejscu by przekonać się, któremu z nich uda się osiągnąć zamierzony cel…
Każdy z nich miał inne zdolności i inne plany ale w bajce prościej jest pewne rzeczy uogólnić.
-… czas płynął wolno, lecz kiedy minęło owych 20 lat czterem mężczyznom wydawało się, że od rozstania minął zaledwie jeden dzień. Pierwszy na środek polany wystąpił Kefas. “Jestem magiem czynu” powiedział i wiedzieli, że mówił prawdę.
Piotr zawsze najpierw działał a potem stawiał czoło konsekwencjom. Admirał od wielu lat tęsknił do jasnego błysku w szarych oczach i kpiarskiego “zrobi się”, które było zawsze czymś więcej niż obietnicą. Emigracja wciąga ludzi i przyjaźnie pozostawiając wspomnienia.
-… An nie powiedział ani słowa, lecz pozostali wiedzieli, był magiem spojrzenia.
Nie mówił zbyt wiele, komunikował się patrząc, rozwiązywał problemy patrząc, zdobywał miłość patrząc… tej przyjaźni z pewnych względów nie można było uratować.
- … trzeci z nich zagrał kilka nut i świat wokół uznał w nim wirtuoza - magia muzyki…
Paweł gry na gitarze uczył się sam, gdy grał świat wydawał się piękniejszy a ludzie milsi. Co się z nim dzieje teraz?
- Tata a czwarty chłopiec, co się z nim stało - Tizio lubił dobre zakończenia.
Admirał potarł brodę i uśmiechnął się do siebie.
-Terminuje synku, wciąż terminuje; uczy się magii słowa.

poniedziałek, 25 lutego 2008

Morskie opowieści cz.12

Tak, zdecydowanie było lepiej, Admirał dyskretnie odetchnął z ulgą i pozwolił sobie na wsobny uśmiech. Szczerość była podstawą funkcjonowania załogi ale w pewnych sytuacjach istotne było utrzymywanie swego rodzaju gry pozorów.
- Tizio, złaź z mamy, to że ktoś wygląda jak góra wcale nie oznacza że można się po nim wspinać - Admirał zrobił zwyczajową pauzę czekając na reakcję…
- Ja ci dam górę, ty podróbko inteligenta, ty… (itp. itd.) - ręka aprowizacyjnej dość energicznie wychynęła z pościelowej toni kreśląc w powietrzu urokliwe arabeski. Zdecydowanie było już o niebo lepiej, po dwóch dniach choroby oficer aprowizacyjna dochodziła do siebie.
- Co jak co, ale gdyby nie czuła się lepiej nie złościła by się tak gwałtownie - pomyślał stary wilk morski, uśmiechając się pod brakiem sumiastego wąsa. Admirał usiadł na niskim zydelku czujnie nasłuchując cichnących złorzeczeń swojej wybranki. Gdy poziom hałasów osiągnął właściwy poziom stary oficer wstał i szeleszcząc celofanem podszedł do przystani małżeńskiego łoża.
- Kochanie nie złość się, pora na lekarstwo, twoje ulubione biszkopciki i ciepła herbatka…
Oficer aprowizacyjna szybko podniosła się z łoża boleści (punkt leżenia zależy od punktu widzenia, czy jakoś tak) i zaczęła pochłaniać słodycze.
- Wiesz, naprawdę jak je jem to mnie już żołądek nie boli - okruszki wokół jej ust zdawały się potwierdzać każde słowo. Admirał pokiwał ze zrozumieniem głową notując w pamięci, że należy okrętową apteczkę uzupełnić o niezawodny środek ogólnie wzmacniający i poprawiający samopoczucie oficer aprowizacyjnych to jest słodkie biszkopciki.

poniedziałek, 18 lutego 2008

Morskie opowieści cz.11

Szydełko chwilami nikło, zmieniając się w srebrzystą poświatę, z której kolejnymi słupkami i półsłupkami wysnuwała się biała mgła tkaniny. Białe pasmo nici pieszczotliwie oplecione na serdecznym palcu lewej ręki przesuwało się jednostajnym rytmem tworząc tło dla dwóch splatających się melodii: uważnego spojrzenia ślicznych oliwkowych oczu z uwagą śledzących zapisaną na kartce papieru partyturę wzoru i skoczne takty ilustrowane srebrnymi błyskami szydełka migoczącego w prawej dłoni.
Admirał, jak większość mężczyzn, absolutnie nie radził sobie z wyrażaniem uczuć. W czasach swoich licznych wojaży po niezliczonych portach wykuł na blachę kilka wyświechtanych komplementów i jedno krowie spojrzenie, którym - tak mu się zdawało - mógł zdobyć względy każdej kobiety. Jednak teraz, patrząc na pochyloną przy robótce oficer aprowizacyjną, na łagodną linię jej ramion, na skryty w kącikach ust uśmiech z jakim witała każdy nowy centymetr serwety, która miała zdobić ich wspólny stół stary wilk morski zdał sobie sprawę, że szczęścia, które teraz posiada nie zdołają przebić żadne nawet najpiękniejsze zdobycze. Gdzieś na obrzeżach świadomości kołatało się Admirałowi coś o nieświeżej przynęcie, na którą nikt przy zdrowych zmysłach się nie połasi, lecz jego rozrośnięte do granic możliwości ego tłumiło ten nikły głos rozsądku.
- Kocham cię Słoneczniku - ślepej kurze czasem trafi się jakieś ziarno, Admirał świadom ułomności męskiego rodu był pewien, że to idealny czas na takie wyznanie.
Oficer aprowizacyjna zamarła z uniesionymi nad stołem rękoma. Potem poprawiła się na krześle i uważnie spojrzała na siedzącego naprzeciw mężczyznę. Przechyliła głowę uroczo mrużąc oczy i spytała:
- Przyznaj się, chce ci się piwa, co?
Admirał postanowił, że jak tylko znajdzie chwilę czasu zabierze ślepą kurę do okulisty.

niedziela, 17 lutego 2008

Morskie opowieści cz.10

Admirał był mocno zdziwiony. Odległa perspektywa lat szczenięcych zawsze wydawała mu się oazą szczęścia i radości – no, prócz tych kilku chwil konfrontacji z Tatowym paskiem, których na szczęście nie było wiele. Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia...
- Synku dlaczego nie nosisz kapci? - Admirał przyjrzał się uważnie swoim gołym stopom wystającym z galowego dresiku, ze zdumieniem konstatując, że od dłuższej chwili przebiera koślawymi paluszkami po terakocie.
- Już lecę je ubrać tatusiu – truchtanie na bosaka pod dyktando karcącego spojrzenia Tizia dla wysokiej rangi oficera było doświadczeniem co najmniej nowym.
- Pamiętaj, że jak będziesz niegrzeczny, to święty Mikołaj się o tym dowie i wszystkie samochody da mi, a ty dostaniesz rózgę – facjatę szkraba rozsadzał zdumiewająco szczery uśmiech. Admirał zanotował w pamięci, że szantaż może być bronią obosieczną i należy go stosować z umiarem.
- Wiesz co tatusiu, może pobawimy się w robienie obiadu? - Admirał planował szybko zmajstrować jakiś kartofel mit sałata w obstawie kotleta z kantyny dziadków.
- Zgadzam się ale najpierw posprzątaj klocki, bo tu jest straszny bazjel.
- Chyba bałagan...
- No przecież mówię – Tizio wyglądał na oburzonego niewinną uwagą a jego twarz układała się w znany skądinąd grymas – aprowizacyjna byłaby szczęśliwa widząc to zdumiewające podobieństwo. Admirał westchnął i wyszeptał z nadzieją w głosie – A będziemy współpracować?


...

Wieczorem stary wilk morski siedział w swojej kajucie i myślał o tym, jak to jest być czteroletnim majtkiem z gigantyczna wyobraźnią, ślicznym zadartym noskiem, absolutnym brakiem cierpliwości i... dwojgiem starych, zwapniałych rodziców, którym się wydaje, że wszystko wiedzą lepiej.



sobota, 16 lutego 2008

Morskie opowieści cz.9

Gwałtownym ruchem otarł wierzchem dłoni czoło z potu. Czuł, że ręce mu drżą, cały zresztą trząsł się jak w febrze.
-Trzeci raz, ostatni... - wyszeptał, wpatrując się z natężeniem w leżący przed nim przedmiot. Ręce powoli zagłębiły się w czarnych czeluściach. Palce raz po raz natrafiały na nie dające się zidentyfikować szeleszczące fragmenty materii; kłębiące się, zimne przedmioty boleśnie obtłukiwały mu knykcie.
-Masz? - głos oficer aprowizacyjnej docierał do niego jakby z oddali, zagłuszany przez szum krwi tętniącej w skroniach.
-Nie – wycharczał – za diabła nie mogę znaleźć.
Stary wilk morski pochylał się bezradnie nad torebką kobiety – tym odwiecznym fatum ciążącym nad losem mężczyzny, niezniszczalnym świadectwem kobiecej niezawisłości, nad tym symbolem ucieleśnionej entropii, nad którą panować może tylko Ona... bo on od pół godziny nie był w stanie znaleźć wśród tysięcy drobiazgów klucza do domu... Admirał odchrząknął i spróbował po raz kolejny zrozumieć na co oficer aprowizacyjnej rachunek za światło z zeszłego roku, resorak Tizia i cztery zawleczki od puszek po piwie, kto u licha nosi przy sobie kostkę rosołową razem z metrówką i klejem biurowym. Przedmioty w czarnych plastikowych pudełeczkach, małe buteleczki z kolorową zawartością, pędzelki i inne szamańskie akcesoria stary wilk morski ignorował traktując je jako zło konieczne przynależne do kobiecej natury ale żołędzie i moniaki w ilości podlegającej opodatkowaniu to przechodziło jego pojęcia.
Oficer aprowizacyjna pojawiła się przy Admirale bezszelestnie; uśmiechnęła się i uwodzicielsko przechylając kibić odsunęła niemal niewidoczny zamek błyskawiczny sprytnie ukryty pod szwem materiału.
-Trzeba wiedzieć gdzie szukać – zaszczebiotała oficer, dając jednocześnie Admirałowi znak by zamknął usta.



czwartek, 14 lutego 2008

Morskie opowieści cz.8

Admirał był nieco skonsternowany. Tizio nie dopytywał się zbyt często o morskie przygody ojca (zmyślane naprędce aczkolwiek z niebywałą fantazją) a kwestie tatusiowych lęków nie zajmowały go wcale. Stary wilk morski zachodził w głowę gdzie i w jakich okolicznościach przyznał się do tego, że boi się rekinów.
-Tato a jak wygląda rekin? - pytanie nie pozostawiało wątpliwości co do dalszego toku rozmowy...
-Rekin to taka drapieżna ryba...
-Co to znaczy drapieżna? - Admirał wiedział, że w tym wieku dociekliwość dziecka potrafi być uciążliwa, jednak pamiętał również, że wiedza przekazana teraz latorośli z pewnością będzie kiedyś procentować.
-To znaczy, że poluje na inne zwierzęta.
-A na ciebie też by mógł?
Stary wilk morski od dnia, kiedy berbeciem będąc, skryty pod stołem, oglądał plastikową podróbę Spielberga ucztującą na niewinnych mieszkańcach niewielkiej osady, pałał do rekinów szczególną awersją. Malec jednak, zgodnie z przewidywaniami, nie zamierzał przestać drążyć tematu.
-Tata, a jakby tak Ciebie połknął w całości, to co by było? - Admirał bezskutecznie próbował dociec, w którym odcinku Uszatka mogła zostać przemycona wizja połykanego Prosiaczka bądź innej bajkowej postaci. Nie wiedząc jak wybrnąć z ocierającego się o eschatologię pytania oficer postanowił ująć sprawę najdelikatniej jak to tylko możliwe nie unikając jednak trudnej prawdy.
-Wiesz Tiziu, posiedziałbym sobie u niego w brzuszku, a potem rekin by mnie wypuścił drugim końcem i unosiłbym się w oceanie - taka mała, samotna kupka i nikt nie wiedziałby, że to ja.



poniedziałek, 11 lutego 2008

Morskie opowieści cz.7

Admirał delektował się poranną bryzą leżąc na ciepłym piasku haitańskiej plaży. Smukłe palmy kołysały się łagodnie, wsłuchane w szmaragdowy szum fal morza karaibskiego. Jakby zgadując myśli starego wilka morskiego półnagie miejscowe piękności zaczęły znosić tace z owocami a jedna z nich skrywająca swe wdzięki kilkoma listkami paproci podała mu zmrożoną szklankę z egzotycznym drinkiem.
- Życie jest piękne – mruknął żeglarz przymykając oczy by nie widzieć gładkiej, opalonej skóry usługującej mu dziewczyny; bądź co bądź był żonaty od dobrych kilku lat. Niestety człowiek z wiekiem nie młodnieje, powieki nie miały tej siły co dawniej i nie dawały się domknąć, chcąc nie chcąc Admirał musiał śledzić urocze krągłości pląsających wokół niego kobiet. Jedna z nich pochyliła się nad leżącym mężczyzną i szturchnęła go, uśmiechając się przy tym lubieżnie. Admirał postanowił zignorować ewidentną zaczepkę, jednak roznegliżowana piękność nie dawała za wygraną i kopnęła go w łydkę. Ból był na tyle ostry, że palmy przygięły się do ziemi a morskie fale zastygły w bezruchu. Na plaży nie było nikogo, tylko stary żeglarz i jego napastliwa adoratorka.
- Wstawaj ośle – usta Haitanki nadal zdobił uśmiech natomiast głos niewątpliwie należał do oficer aprowizacyjnej – obudź się wreszcie. Ciepły piasek zaczął powoli przybierać kształt pościeli, morze i palmy zniknęły bezpowrotnie.
- Dlaczego mnie budzisz, miałem taki piękny sen...
- Dośnisz go sobie później, a teraz ubieraj się – szanowna małżonka nie zdawała sobie sprawy, że wyśnienie takiej plaży, to co najmniej cztery bite godziny spania... o Haitankach i o chłodnym drinku nie wspominając.
- Śniło mi się, że wygraliśmy w totka – Admirał nie wierzył swoim uszom – wracając z BP zrób zakupy, bo w domu nie ma kasy, kupon jest w torebce – oficer aprowizacyjna poprawiła się na podusi i... zasnęła.
Admirał dziarsko maszerował po opustoszałym jeszcze o tej porze mieście. W myślach już pakował się żeby przeżyć swój sen na jawie...
- Tak, jest wygrana, ma pan trójeczkę ale wypłacamy dopiero po 8.00 – pani na BP była bardzo uprzejma. Stary żeglarz z uśmiechem podziękował i pogwizdując ruszył w kierunku ulubionego spożywczaka. Na śniadanko będą bułeczki i kawusia pomyślał sobie, wytrzepując z kieszeni kurtki morski piasek.



niedziela, 10 lutego 2008

Morskie opowieści cz.6

Komar unosił się gdzieś nad głową Admirała. Dyskretna drwina zawarta w bzyczeniu jego skrzydełek powoli doprowadzała oficera do obłędu. Już od niemal godziny trwał zacięty pojedynek. Człowiek wymachiwał rękami na oślep a owadzi adwersarz po prostu sobie bzyczał o tym jak to będzie swędziało jak już skończy. Nie pomogły nawet rozpaczliwe próby omotania obrzydłego krwiopijcy kołdrą, która to czynność zaowocowała jedynie solidnym kuksańcem od oficer aprowizacyjnej, której nie spodobało się nagłe ochłodzenie. Komarzysko z zastanawiająca precyzją i podziwu godnym uporem unikało wszelkich prób jego unicestwienia. Beznadziejną wydawałoby się sytuację niespodziewanie rozwiązał admiralski kot , który zniecierpliwiony miotaniem się szarży we wspólnej, bądź co bądź, pościeli, zakończył nierówną walkę człowieka z owadem jednym celnym pacnięciem łapki. Admirał odetchnął z ulgą, lecz zaraz potem poczuł się dotknięty do żywego. Jego godzinna męka, okupiony potem wysiłek polowania na skrzydlatego potwora czającego się w ciemnościach skwitowany bezczelnym miauknięciem, tak się nie godzi.

- Że niby mam ci podziękować, tak? Całuj psa w nos, trzeba było to bydle ukatrupić wcześniej - kot umościł się w nogach łóżka i nic sobie nie robił z fochów pańcia.

Sen nie przychodził. Admirał postanowił sprawdzić, co tam słychać w wielkim świecie i szurając kapciami pomaszerował do kantyny. Malutki, półkilogramowy kąsek serniczka ukoił stargane nerwy i pozwolił zapomnieć o despekcie.

Admirał postanowił włączyć telewizor. Bycie na bieżąco z aktualna sytuacją polityczną w kraju uważał za swój patriotyczny obowiązek, szczególnie ważny o trzeciej nad ranem.

- Gdzie jest u diabła ten pilot – wyszeptał. Czarne pudełeczko z guziczkami zapewniało komfort i nieograniczoną władzę w ramach pakietu telewizyjnego i stopnia zużycia baterii. Okazało się, że to ostatnie pozostawia wiele do życzenia. Admirał wytężał się, stękał i sapał lecz niczego nie zdziałał.

- Władza jest w rękach ludu, więc może by tak kolektywnie... - myśl o obudzeniu oficer aprowizacyjnej napawała starego wilka morskiego przerażeniem – o nie, nie będzie pilot pluł nam w twarz. Oficer

trzepnął pudełeczkiem o kant stołu w celu uświadomienia martwemu przedmiotowi jego miejsca w szeregu a ten zareagował natychmiast. Telewizor rozbłysł i na akranie pojawił się pasek potencjometru świecący złowrogo na pozycji MAX. Gdyby to był kanał planszowy... ostatecznie te akwarium z rybkami w Tele5... nawet pani stawiająca tarota nie byłaby zła...ale to? Kto uwierzyłby jednak w naukę języka niemieckiego o trzeciej nad ranem i to w trybie max volume...

- Ja, ja, ja, ja, du bist wunderbar... - pilot nie działał, krzesło wywróciło się z łomotem zagłuszając kolejne przytakiwania całkiem udanej blondynki...

Jutro trzeba będzie się wstydzić.

piątek, 8 lutego 2008

Morskie opowieści cz.5

Nauka języków obcych to podstawa... tak przynajmniej wydawało się Admirałowi, który z bożą pomocą dukał troszeczkę po angielsku, klął jak szewc po niemiecku (i nic więcej) a w wolnych chwilach udawał, że zachwyca się miarowym rytmem horacjańskich jambów. Jednak jako że, jak powiadają, na naukę nigdy nie jest za późno Admirał postanowił wprowadzić na pokładzie obowiązkowe szkolenie językowe.

-Hanej gdzieżeś poputała ajrona bo muszę spodnie uprasować – admiralskie esperanto zabrzmiało dość zgrzebnie czy to za sprawą sepleniącej wymowy, czy też może z winy podłego akcentu.

Oczy oficer aprowizacyjnej wyrażały bezgraniczne uwielbienie dla lingwistycznych zdolności przełożonego.

-Gorzej ci? - opiekuńczość była jej drugim imieniem – a żelazko lepiej zostaw, jeszcze sobie coś zrobisz i nie daj boże ubranie spalisz.

Admirał zmierzył niedobrym wzrokiem wymiętolone spodnie. Sztormy, trąby powietrzne, burze piaskowe nawet wieczorne nieplanowane powroty na cyku – wszystko wydawało się być fraszką wobec pomarszczonej powierzchni admiralskich pantalonów. Coś należało z tym zrobić.

-Jak ci idzie? - oficer aprowizacyjna znała upór i samozaparcie starego wilka morskiego.

-Wery gud po środku ale brzegów nie idzie zaprasować – żelazko uporczywie nie dawało się okiełznać. - Help mi, bo mnie diabli wezmą, plis. Admirał z ciężkim westchnieniem oddał niepokorne AGD w delikatne dłonie oficer aprowizacyjnej. I oto przed oczami Admirała rozegrał się prawdziwy cud. Niczym wytrawny nawigator jego podwładna prowadziła niewielką łódeczkę żelazka po zszarganej przeciwnościami losu powierzchni spodni, z diabelską wprost precyzją unikała niemal niewidocznych raf metalowych nap i guzików, wiedziona nieomylnym instynktem, niby w tańcu, okrążała wypukłości kieszeni i szwów. Admirał przetarł oczy ze zdumienia, czy to była jego oficer aprowizacyjna? Ten nieoszlifowany diament był członkiem jego załogi? Czym były jego sławetne manewry na kontrtorpedowcu „Po piwie” w porównaniu do tego, czego przed chwilą był świadkiem. Stanowczo nie doceniał członków swojej załogi.

-Juar debest, senkju – Admirał był szczerze wzruszony.

-Tata, tata co to jest rakju? - Tizio jak zwykle pojawiał się niespodziewanie wnosząc w monotonię admiralskiego istnienia nutkę wysiłku intelektualnego.

-Że łot proszę?

-No wiesz, na Mini Mini śpiewają: łi łil, łi łil rakju i ja nie wiem, co to znaczy.

Admirał wzniósł gestem proroków rękę do góry, zapatrzył się w nieodległą dal i wyrecytował w natchnieniu.

-Ucz się synu ucz, bo nauka to potęgi klucz.



niedziela, 3 lutego 2008

Morskie opowieści cz.4

Admirał uważał się za wspaniałego ojca, bardzo lubił matkować swojemu Tiziowi.
-Tata weź tygryska i za pomocą ręki wydawaj z niego dźwięki - mała sfatygowana pacynka z impetem wylądowała na klawiaturze. Admirał uwielbiał takie długie wieczory.
-To ja tygrysek, co u ciebie słychać – malec popatrzył krytycznie na prawą rękę seniora zakończoną pluszowym czymś z wąsami.
-Powinieneś zaryczeć, tak wiesz GRRUUUUU!!!
Admirał zdębiał, miał już za sobą naturalistycznie odegrane polowanie na niedźwiedzia; próba skrycia się pod stołem przed nieletnim myśliwym skończyła się dość boleśnie zarówno dla niedźwiedzia jak i dla stołu. Trudno też było zapomnieć o przygodzie czarnego mustanga, którego dzielny, mały indianin z braku cugli wytargał za autobusy vel pekaesy.
-Bo wiesz Tygrysku, ja mam żonę i jak byłem zupełnie malutki to jej jeszcze nie było na świecie, bo się wylęgła jej z brzuszka moja córka Kasia.... - oczy Admirała, wyłupiaste z natury, wyłupiły się jeszcze bardziej.
-Jezu... - Admirał wolał ciąganie za pekaesy – jaka żona, jaka córka, jaka wylęgła...GRRUUU, jestem straszny Ongrys i cię zjem, bo się ożeniłeś a twój kochany ojciec dowiaduje się o tym od pluszowej namiastki tygrysa...
Zabawę przerwał smakowity zapach dochodzący z kantyny. Obaj, niedoszły tygrys i jego żonata i dzieciata 3,5 letnia ofiara zaczęli się skradać – Siadać mi tu zaraz łobuzy jedne, kolacja na stole. - oficer aprowizacyjna zawsze wiedziała, w którym momencie nie należy wkraczać i zawsze wkraczała.

Admirał tak sobie leżał i leżąc postanowił nawiązać więź z oficer aprowizacyjną. Było to o tyle trudne, że wyżej wymieniona oficer cechowała się niezwykłą właściwością, otóż nie wystawała spod kołdry. Muskularne ramię Admirała popełzło w stronę niewielkiej wypukłości, Admirał byłby również popełzł ale nie miał śmiałości. Nagle z pościelowego wzniesienia wydobyło się zduszone miauknięcie. Stary wilk morski sklął w duszy swoje zdolności nawigacyjne i kota, który pukając się ogonem w czoło pomaszerował szukać sobie spokojniejszego miejsca do drzemki. Kolejna wypukłość na wzburzonej powierzchni pościeli wyglądała nader obiecująco ale kiedy Admirał wykonywał szereg skomplikowanych manewrów wydobyło się z niej ostrzegawcze warknięcie...
Wytrawny żeglarz po raz kolejny tego dnia zdębiał – Co jest do stu tysięcy fur beczek, psa przecież nie mamy. Cisza była okrutnym signum mającej nastąpić rzeczywistości... Admirał zrezygnowany westchnął i zakotwiczył się do poduszki.
-Tato nie widziałeś może mojego Kłapouszka? - malec w wyjściowej piżamce wszedł do sypialni ciągnąc za sobą dwie poduszki i kołderkę, gdzieś z tyłu majaczył nieokreślony pluszowy kształt.
-Po co Ci ten osioł, masz przecież ojca – naburmuszony głos oficer aprowizacyjnej wydobywał się gdzieś z pościeli.
-O co ci chodzi, przecież jak manewrowałem żeby Cię przytulić to żeś mnie owarczała – Admirał był z lekka poirytowany.
-To już sobie powarczeć nie można? - Admirał zwiotczał, nierozumienie kobiet przychodziło mu z taka łatwością.



sobota, 2 lutego 2008

Morskie opowieści cz.3

Admirał usiadł w fotelu i zaczął powolutku wyłuskiwać moniaki z kieszeni munduru – niewiele tego było. Należało zatem sięgnąć do głębokich rezerw. Patent z opróżnianiem porcelanowej owieczki za pomocą linijki byłby przydatny, gdyby nie fakt, że owieczka była pusta od wielu miesięcy. Pionowa bruzda na czole starego wilka morskiego mogła oznaczać tylko jedno - Admirał myślał. Każdy prawdziwy mężczyzna posiada różne przemyślne sposoby ukrywania drobnych kwot na tzw. wszelki wypadek; ostateczna, finalna forma tych „oszczędność” znana jest pod nazwą zaskórniaków. Admirał nerwowo zaczął grzebać między poduchami fotela, po chwili natrafił na drobny kształt, mała metalowa papierośnica z wytłoczoną figurką półnagiej egzotycznej piękności raczej nikomu nie skojarzyłaby się z tajnym kątem oszczędnościowym na czarną godzinę...

„Ile może kosztować bukiet róż?” - twarz Admirała powlekła się burym odcieniem szarości - „A mogłem sobie darować to piwo z kolegami....” Stary żeglarz począł analizować wydarzenia wczorajszego dnia...

„Wejście na pokład było perfekcyjne, oficer aprowizacyjna niczego nie zauważyła...” - myśli Admirała błyskawicznie przeskakiwały z jednego obrazu na drugi. Zdjęcie płaszcza i oficerek w głębokim półobrocie... zdecydowane „Jestem głodny!” rzucone mimochodem w drodze do kantyny... taktyczne zajęcia miejsca po drugiej stronie stołu... kanapka z dużą ilością przypraw... a potem majtek Tizio... - to był początek końca.

„Tato chce mi się kupę” - smrodek rozanielony powrotem rodzica jak zwykle mówił co myślał. Admirała skusiło a nie powinno: „Mówi się chcę skorzystać z toalety” - techniczna uwaga poruszyła pokłady inteligencji malca. „Tato ale przecież ja nie chcę nic powiedzieć, ja chcę coś zrobić” - zapachniało żądzą mordu. Admirał skupił się w sobie i ostatkiem sił przywołał uśmiech na twarz - „Już zapalam ci światło.” Powszechnie wiadomo, że cisza na morzu zwiastuje burzę. Admirał postanowił działać: „Jak tam Tizio, w porządku? - zwykłe retoryczne pytanie, po którym powinna nastąpić zwykła, krótka, treściwa odpowiedź.

„Bo wiesz tato, zrobiłem. No kupka, że palce lizać.” - piekło otworzyło swe podwoje, ziemia rozwarła się ukazując ogniste wnętrze... w oczach oficer aprowizacyjnej pojawiły się dwa płonące złowrogo znaki zapytania: „Kto cię nauczył takich głupot?”.

„No przecież tata tak powiedział...” - dystans między Admirałem a małżonką gwałtownie się zmniejszył... - „Czemu uczysz dzieciaka.... CZEMU PIŁEŚ PIWO” - stało się.

Doświadczony oficer bezwiednie otworzył papierośnicę i wyciągnął banknot. Razem z moniakami powinno starczyć na mały bukiecik róż.



piątek, 1 lutego 2008

Morskie opowieści cz.2

Pogoda znów była pod psem. Admirał nie miał zamiaru dochodzić czyj to pies i dlaczego położył się na pogodzie - nie dziś. Przede wszystkim należało uzupełnić zapisy w dzienniku pokładowym:

"06.07.2007 wieczór, oficer aprowizacyjny spóźnia się a załoga nie chce zjeść na kolację chrupek kukurydzianych typu Flips; buntem dowodzi majtek Tizio; propozycja naleśników rozładowuje napięcie. Przygotowanie potrawy przebiegało bez zakłóceń do momentu gdy w/w Tizio, w ramach sabotażu, wlał zawartość kartonu mlekovity do miski z naleśnikową melasą. Kryptonim "Naleśniki" został zmieniony na "Dosyp, dolej" - wyjściową ilość ciasta naleśnikowego ocenia się na ok 1 litr."... - i smażeniu nie było końca.

Admirał otrząsnął się z zadumy i pomaszerował do kantyny aby ocenić straty w ludziach i sprzęcie. Nie było dobrze, patelnia Tefal kaliber 170 mm, mała i poręczna, w przypadku jajecznicy pozwalała okiełznać pryskające wokół kropelki oleju; z naleśnikami było odwrotnie... kantyna nadawała się do kapitalnego remontu.

[po jakimś czasie]

Admirał z rozrzewnieniem pucował swój ukochany kufel. Delikatnie pieścił ściereczką cynowe wieczko, gładził szlachetne i pełne majestatu wypukłości ścianek . W pięknych, nieco zaropiałych oczkach Admirała zakręciły się łzy tęsknoty, ograniczając i tak wykoślawioną percepcję wzrokową doświadczonego oficera. Z kuchennego blatu szczerzyła się do niego bateria butelek wody mineralnej Nałęczowianka:

-"Oto do czego doszło, muszę pić wodę... jak zwierzęta, eh." - Admirał z pietyzmem odstawił kufel na półkę i wziął ze stołu kolejny talerz do wycierania... życie trwało dalej.



czwartek, 31 stycznia 2008

Morskie opowieści

Przylazło, zmierzwione, zaspane: "Posuń się tato!" - i nagle w przystani małżeńskiego łoża zabrakło miejsca dla flagowego okrętu. Admirał postanowił odejść. Malec wtulił się w bok pięknej karaweli, łagodnie kołyszącej się na fali oddechu. Admirał stęknął i ruszył powoli keją szurając kapciami i mrucząc pod nosem coś na temat nieopierzonych majtków. "Przynieś mi pić." - Admirała zatkało, znieruchomiał na chwilę, nabrał powietrza i powoli odwrócił się w kierunku małego rozczochranego smroda, który po raz drugi niefrasobliwie podważał jego admiralski, odziany w zieloną wyjściową piżamkę, autorytet. "Ty...mały..." Piękna karawela zachybotała się na wietrze szeleszcząc pościelą i stanowczym gestem wskazała portową kantynę. Admirał zmełł w ustach okropne przekleństwo, w myślach błyskawicznie sporządził bilans zysków i strat. Był taktykiem z krwi i kości (ubranym w zieloną wyjściową piżamkę), wiedział, że otwarty sprzeciw może wywołać lawinę nieprzyjemnych konsekwencji, po pierwsze okręt flagowy powinien cumować w przystani, a bunt na kilka dni zmusi go do kotwiczenia na otwartym morzu, poza tym pozostawała sprawa wspomnianej już kantyny - wysokiej rangi oficer musi przecież coś jeść. Po drugie karawela choć piękna, była niesłychanie groźna, jej artyleria potrafiła pluć ogniem przez wiele godzin bez widocznego zmęczenia - nie, to się nie opłaca. Admirał westchnął i dumnym krokiem odszedł we wskazanym wcześniej kierunku. Nad przystanią wzeszło słońce, złocąc, częściowo ukryty w pościeli, kadłub pięknej karaweli. "Masz Tiziolu, rum się skończył, piwo skwaśniało został tylko soczek pomarańczowy, może być?" - Admirał podał smrodkowi kubeczek sycąc jednocześnie oczy widokiem... wschodzącego słońca.

"Bo wiesz tato, ja ciebie chyba kocham" - Admirał z groźną miną potarmosił grzywkę chłopaka i rzucił przez zęby: "Ja ciebie też łobuzie."