piątek, 19 grudnia 2008

Morskie opowieści cz.17

Było piękne piątkowe popołudnie, Admirał smażył naleśniki. W piątki naleśniki były obowiązkowe podobnie jak i w pozostałem dni tygodnia, o ile akurat kantyną zarządzał stary wilk morski. Obowiązkowość wyżej wymienionych wynikała z faktu, że inwencja kulinarna Admirała zaczynała się na naleśnikach i na nich też się kończyła.
Tizio, zgodnie ze swoją naturą, wnosił w sielankową atmosferę domowych pieleszy sporą dozę braku uporządkowania i stałe poczucie zagrożenia. Admirał w duchu dziękował Najwyższemu, że malec nie napraszał się zbytnio z pomocą przy celebracji naleśnikowego cudu. Zbyt świeży były w pamięci obraz włączonego blendera bestialsko wrażonego w wnętrzności opakowania z mąką tortową by zaryzykować współpracę.
- Tato, to ja będę rycerzem. - Tiziol wymachiwał dzielnie drewnianym mieczykiem co i rusz przybierając akrobatyczne pozy. - Uratować Cię? Pytanie pojawiło się jak zwykle nieoczekiwanie między łychą pełną naleśnikowej melasy a wytrzeszczonymi oczami Admirała.
Stary wilk morski rozejrzał się uważnie oceniając możliwe niebezpieczeństwo. Okolica wyglądała bezpiecznie, co prawda blat roboczy kantyny wyglądał jak pobojowisko ale do powrotu oficer aprowizacyjnej było jeszcze sporo czasu, zagrożenie było więc znikome.
- Nie jestem pewien panie rycerzu, ale wydaje mi się, że dywan zerka łakomie na moją zgrabną łydkę. - pomysł nasunął się sam, zatem niestety wytrawny żeglarz nie mógł przypisać go swojej genialnej osobie.
- Ależ tato, jak ty nic nie wiesz. On czai się na nogę od stołu, ona jest przecież zgrabniejsza od twojej. - Admirał postanowił zignorować ukrytą krytykę swojej figury aczkolwiek profilaktycznie obrzucił drewnianego kulasa taksującym spojrzeniem. - Fakt, coś w sobie ma - mruknął przez zęby, wyrzucając placka na talerz.
Tiziol podbiegł do ścielącej się na podłodze tkaniny, wykonał efektowny piruet, zamierzył się i…
- Tato poczekaj, zapomniałem tarczy - malec wykorzystał chwilowe osłupienie Admirała i bogu ducha winnego dywanu i pobiegł dozbroić się do swojego pokoju. - Już jestem - łobuz nawet się nie zasapał.
Dywan próbował się zrolować i ukryć gdzieś pod stołem lecz błyskawiczna seria miażdżących uderzeń zakończyła jego mizerny żywot. Tiziol podparł się dumnie pod boki wsadzając uprzednio z rozmachem drewniany miecz za gumkę od majtasów. Admirał instynktownie wciągnął powietrze i ścisnął kolana, lecz uśmiechnięta latorośl jak gdyby nigdy nic stanęła na leżących na podłodze zwłokach.
- Jesteś uratowany, cieszysz się. Prawda? - Admirał pokazał jak się cieszy, pakując sobie do ust spory rulonik złocistego ciasta gęsto utytłany w środku nutellą. Naleśnikową melasę należało troszeczkę zagęścić, co też Admirał postanowił wykonać niezwłocznie. Torebka z mąką zawisła nad garnkiem.
- TATO! UWAŻAJ ZA TOBĄ! - Admirał drgnął gwałtownie i pół kilograma mąki wylądowało w naleśnikowym cieście…
- Co się stało syneczku? - stary wilk morski nie miał zamiaru myśleć ile będzie musiał dolać mleka by odtworzyć idealne proporcje.
- No jak to, nie widzisz? Atakuje cię stado rozjuszonych krzeseł. Ale wiesz, ja cię uratuję - maluch dumnie uderzył się w piersi rączką uzbrojoną w drewniany mieczyk.
- Tak synku, trzeba mnie ratować… i to szybko…- Admirał westchnął głęboko sięgając po pojemnik z mlekiem

Brak komentarzy: